Containergeddon, czyli inaczej mówiąc kontenerowy Armageddon, to sytuacja, która w branży TSL występuje już od jakiegoś czasu. Porty zmieniają się w parkingi dla kontenerów, a towary czekają kilkanaście dni, aby je wyładować. W efekcie pojawiają się przestoje, a czas dostawy wydłuża się kilkukrotnie. Dlaczego warto o tym mówić?
Zbliża się gorący sezon zakupowy: najpierw w ostatnim tygodniu listopada, czeka nas Black Friday, a następnie rozpocznie się sezon świąteczny. Przewiduje się, że
do sklepów może nie trafić co czwarty zamówiony towar, bo utknął w portach czy magazynach.
Co wpłynęło na taki stan rzeczy?
Efektem zakłóceń w
łańcuchach dostaw jest m.in.
trzykrotny wzrost kosztów transportu morskiego w porównaniu do 2020 r. Mniejsi importerzy plajtują, bo wywindowane stawki frachtu zjadają im marżę.
Przed pandemią
przeładunki w portach kontenerowych rosły w średnim tempie 3-5 proc. rocznie; w tym roku od 10 do 20 proc. Wielu portowych operatorów nie było na to przygotowanych. Jeśli dołożymy do tego problemy związane z brakiem kierowców ciężarówek i przez to opóźnienia związane z odwożeniem towarów z/do portów, zaczyna tworzyć się wspomniany containergeddon.
Na problemy z terminowymi dostawami do sieci handlowych ma również wpływ
dłuższy czas transportu towaru z Dalekiego Wschodu. Rok temu czas
transportu towaru z Dalekiego Wschodu do Europy wynosił ok 30-45 dni,
teraz jest to średnio ok 50-75 dni. Jest to m.in.
efekt zmian w siatkach połączeń wprowadzony przez armatorów w odpowiedzi na kongestie w portach, zamknięcia portów chińskich oraz w celu kontroli podaży/popytu. W komfortowej sytuacji są importerzy, którzy zamówili towary z założeniem dłuższego buforu czasowego.
Jednak wielu z nich odczuje skutki wydłużonego czasu transportu i nie dostarczy świątecznego towaru do sklepów na czas.